Weszliśmy
do Wielkiej Sali i zajęliśmy nasze miejsca. Przy stole Gryffindoru istniały
pewne nie zapisane zasady. Po mojej
prawej stronie zawsze siedziała Inez, a za nią jej koleżanki z roku. Po lewej
Audrey i Melanie, a naprzeciwko mnie miejsce zawsze zajmowała moja rodzina
Lily, Albus, Hugo, James i Fred. W tym roku została tylko pierwsza trójka. Z naszej rodziny
tylko my nie skończyliśmy edukacji.
Spojrzałam
na stół nauczycielski. Faktycznie nigdzie nie było widać wychudzonego
Sicherhaista. Jego miejsce zajmował mężczyzna przeciętnej urody, ale o
sympatycznej twarzy. Wyglądał na dość wyluzowanego i zdawał się nie przejmować
setkami uczniów patrzących się na niego.
Do
Wielkiej Sali wszedł Timothy Keneth, zastępca dyrektorki niosący Tiarę
Przydziału. Postawił ją na stołku przed profesorami, a ona rozpoczęła swoją
pieśń, zaczynając tym samym Ceremonię Przydziału. Do Gryffindoru trafiło
dwudziestu siedmiu uczniów.
Dyrektor
McGonnagal zaczęła wygłaszać przemowę.
– Witam wszystkich uczniów, w
szczególności tych rozpoczynających naukę w naszej szkole. W pierwszej kolejności chciałabym przedstawić
nowego nauczyciela eliksirów, Petera Camposa.
Profesor
Campos wstał i ukłonił się. Był dość wysoki.
Wszyscy uczniowie zaczęli bić brawo.
- Profesor Sicherhaist z powodów
osobistych zrezygnował z nauczania w Hogwarcie. Po drugie, uczniowie pierwszego
roku mają zakaz posiadania własnych mioteł. Przypominam, że wstęp do Zakazanego
Lasu jest surowo zabroniony i to się tyczy każdego. Na tablicy informacyjnej
obok wejścia do Wielkiej Sali jest wywieszona lista rzeczy zabronionych. Teraz
jedzcie, moi drodzy. – profesorka
zakończyła swoją przemowę.
Zawsze
mówiła krótko i zwięźle. Nie miała przed czym nas ostrzegać, bo czasy
szczególnego niebezpieczeństwa dawno minęły wraz ze śmiercią Voldemorta. Wciąż
istniało wielu czarnoksiężników, lecz nie tak groźnych jak on.
Na
stole pojawiły się potrawy. Wszystkie
wyglądały znakomicie i na pewno smakowały tak dobrze jak wyglądały, ale ja nie
byłam głodna. Nałożyłam sobie tylko trochę zapiekanki.
– Nie widziałam cię na ani na
stacji, ani w pociągu. Gdzie byłaś? –
Audrey zwróciła się do Mel.
– Przyjechałam dość wcześnie i od
razu wsiadłam z bratem do pociągu. Później przyszli jego znajomi, a ja usnęłam.
– Jak zwykle –
skomentowałam. – A gdybyś odjechała
kiedyś z powrotem do Londynu?
– Nie żartuj sobie w tej chwili.
Już dziś mało brakowało. Cieszę się, że założyłam szatę od razu po wejściu. –
powiedziała. – Mój brat nie chciał mnie obudzić i gdyby nie trzasnął tak głośno
drzwiami, to bym tu z wami nie siedziała!
– Teraz to ty żartujesz!
– Przyśniło ci się! – Audrey była
zaskoczona.
– Chciałabym, ale Adam powiedział, że może się
wreszcie czegoś nauczę.
– Rose? – głos należał do Jasona,
kapitana drużyny quidditcha naszego domu.
Dziewczyny
twierdziły, że się we mnie zakochał. Nie dostrzegałam tego, a może nawet nie chciałam
dostrzec. Był po prostu dla mnie miły i mnie lubił ze wzajemnością, nic więcej.
Zawsze powtarzałam im, że nie jest w moim typie, bo jest zbyt pewny siebie.
Wtedy padało pytanie „To jaki jest ten twój typ?”. Próbowałam im to wiele razy
wytłumaczyć, ale ciężko im było pojąć to, że to co mi podoba się jest trochę
pospolite. Audrey stwierdziła, że teoretycznie powinnam już dawno znaleźć
odpowiedniego chłopaka, bo wielu jest inteligentnych, zabawnych i troskliwych.
Wyliczała też pozostałe cechy i zachowania, które lubię oraz cytowała mnie, że
przecież nie musi być całkowicie taki jak chcę, bo „część z tego to tylko miły
dodatek”. Zdaniem Mel nawet Jason taki był.
W sumie nigdy nie twierdziłam, że nie, ale był prawie arogancki, a to
mnie zawsze odrzucało u chłopaków. W Hogwarcie wielu było takich, wielu też
było za mało pewnych siebie, ale większość nie potrafiła mnie sobą
zainteresować.
– Tak?
– Wiesz, że jesteś
bezkonkurencyjnym obrońcą? Mam nadzieję, że w tym roku dalej będziesz chciała
grać.
– Przecież bym sobie tego nie
odpuściła. – uśmiechnęłam się. – Poza tym, musimy odzyskać Puchar Domów.
W
tamtym roku przegraliśmy z Hufflepuffem raptem dziesięcioma punktami. My dostawaliśmy punkty głównie za grę, a oni
tak wiele zdobyli jako nagrody za pomoc. Nikt nie ukrywał, że nam dość często
odejmowano punkty za różne przewinienia, co Puchonom zdarzało się nieczęsto.
Byli szczerzy, pomocni oraz niemal wszyscy po prostu szanowali zasady szkoły i
ich nie łamali. Podziwiałam ich za to, bo sama czasami ich nie przestrzegałam, ale rzadko zdarzało się, żebym
dała się przyłapać. Przez cały piąty rok stało się to raptem pięć razy. Przeze
mnie straciliśmy jakieś trzydzieści punktów, bo dwa razy udało mi się wybronić.
Za każdym razem była to wina naszej nieuwagi, gdy za bardzo skupiliśmy się na
naszych celach i spadła nam niewidka lub za późno sprawdziliśmy Mapę Huncwotów.
Najbardziej ostrożnie zachowywałam się ja z Albusem. Byłam pewna, że gdyby nie
to, nikt z naszej rodziny nie ukończyłby nauki w tej w szkole.
— Tak mało nam brakowało… Cieszę
się, że dalej chcesz grać. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobił. – puścił mi
oczko i odszedł.
Mel
zachichotała.
– Jak możesz tego nie…
– Pogadamy później. – uciszyłam
ją.
– O! Już nie mogę się doczekać. –
Audrey prawie podskoczyła z
podekscytowania. Miałyśmy naszą własną
małą tradycję. Zawsze po powrocie do Hogwartu pierwszą noc spędzałyśmy
plotkując. Z Melanie czasem widziałyśmy się w wakacje, ale na krótko i nigdy
nie mogłyśmy sobie powiedzieć wszystkiego, co byśmy chciały. W trakcie
jakichkolwiek przerw od szkoły z mugolaczką nie miałyśmy żadnego kontaktu.
Zależało nam na tym, żeby wiedzieć co się działo w naszym życiu przez ten czas. To
ona zawsze najbardziej cieszyła się na tę myśl.
Ze
stołów zaczęły znikać półmiski z jedzeniem. Wstałam i podeszłam, aby ustawić
pierwszorocznych, a Al poszedł po hasło.
– Idź już! – krzyknął.
Zaczęłam
prowadzić. Kuzyn doskoczył do mnie w kilku krokach.
– Hasło to Felix Felicis.
– Łatwe do zapamiętania –
stwierdziłam.
Modliłam
się, aby dziś schody nie zechciały się przemieścić. Dla pierwszorocznych –
szczególnie z mugolskich rodzin – byłby to szok, a później mieliby kłopot ze
znalezieniem drogi do dormitorium.
Kiedy
tylko weszliśmy na korytarz, usłyszeliśmy Grubą Damę. Śpiewała jakąś pieśń operową. Przynajmniej taki miała zamiar, a w praktyce wydawała z siebie tylko
wysokie dźwięki.
– Felix Felicis – ostro jej
przerwałam.
Wpuściła
nas do środka mrucząc, że olbrzym nadepnął mi na ucho i nie słyszę prawdziwego
talentu.
***
– I co, Mel? Jaki był? –
spytałam.
Melanie
podczas pobytu w Grecji poznała jakiegoś Walijczyka.
– Cudowny. Zupełnie inny niż
Daniel. Był taki czuły i obiecał, że odwiedzi mnie w sierpniu. I to zrobił! Ma
w sobie coś prawdziwego. Nie ma w nim żadnej fałszywości.
– Odetchnęłam z ulgą! Myślałam,
że do końca szkoły będziesz nam rozpaczać po Danielu –powiedziała Audrey. –
Miałyśmy już dość tego, że cały czas gadasz, jak bardzo ci złamał ser…
– Bardzo się cieszymy, że się z
niego wyleczyłaś. To miała na myśli – przerwałam brunetce.
– Szkoda, że to tak długo trwało…
- powiedziały jednocześnie moje współlokatorki i wybuchłyśmy wszystkie
śmiechem.
Miały
rację. Od trzech lat opowiadała nam, jak bardzo jest z tego powodu
nieszczęśliwa. Była trochę przewrażliwiona, a gdy się rozkręciła, nie mogłyśmy dojść
do słowa i musiałyśmy ją uspokajać, bo nagle zaczynała płakać. Nieczęsto
odbywałyśmy z nią takie rozmowy, a kiedy już to robiłyśmy, ustalałyśmy, że Mel mówi
na końcu. Zgadzała się i mówiła, iż to świetny pomysł, chyba że to ona wychodziła z
inicjatywą i musiała nam o czymś powiedzieć, co i tak kończyło się tym, że
wracała do tematu Daniela. Mimo wszystko jej rady prawie zawsze były trafne i
potrafiła pocieszyć jak nikt inny.
– Wiesz co, Rosie? – zamyśliła
się Mel.
– Chcesz mi znowu powiedzieć, że
jestem ślepa? Z Jasonem utrzymujemy tylko koleżeńskie stosunki.
– On chciałby czegoś więcej. –
wtrąciła się Audrey. – Nie widzisz jak on na ciebie patrzy?
– Nie o to mi teraz chodzi.
Zazdroszczę ci trochę tego, że potrafisz się tak szybko otrząsnąć i mimo
zauroczenia potrafisz myśleć trzeźwo.
– Nie przesadzaj. Ten twój
niepoprawny romantyzm też jest godny pozazdroszczenia. Ja po prostu nie
spotkałam żadnego chłopaka, z którym bym się dobrze czuła i warto byłoby się dla
niego starać, a nawet cierpieć.
– Wiesz, ile dziewczyn by
cierpiało dla takiego Matthew z Hufflepuffu? – Audrey wspomniała o moim jedynym
związku. Nie budziło to we mnie smutku ani w jakikolwiek sposób mnie to nie dołowało,
było mi szczerze obojętne. Jedynie byłam zła na siebie, bo byłam jedną z dwóch
jego dziewczyn i wyszłam na idiotkę.
– Jasne, jakby był tego wart.
Przypominam, ze spotykał się z Krukonką ze swojego rocznika.
– Jednak nie ukryjesz, że był
wobec ciebie czuły.
– Tak, tak… Miał wystarczająco
dużo tej czułości na nas dwie. – stwierdziłam. Dla mnie ten związek był pewną
plamą na honorze, ale cały czas nie rozumiałam, jakim cudem ta Krukonka była
tak głupia, że nie zostawiła go po tym, gdy już to wszystko się wydało.
– Po czymś takim, to ja bym się w
ogóle nie pozbierała – westchnęła Mel.
Obie
spojrzałyśmy na nią, jakby spadła z kosmosu.
– Spotykałam się z nim niecałe
cztery miesiące i uczucie do niego nie było wystarczająco silne. –
wyrecytowałam. Powtarzałam to tyle razy, że mówiłam to już bez żadnych emocji.
– Rose, Rose, Rose… Nie znasz
naszej Melanie? Już by się zakochała po uszy!
– Niestety… Znasz mnie już za
dobrze. – szatynka się roześmiała, a my razem z nią.
– Wiecie co? Wszystkie mamy nudne
życie miłosne. – stwierdziłam. – Audrey cały czas jest z jednym chłopakiem,
mnie żaden nie potrafi zainteresować sobą na dłużej. Chociaż u Mel teraz się
ożywiło i skończyła rozpaczać.
– Ruda, ty w ogóle nie masz życia
miłosnego. – Mel po raz kolejny roześmiała się serdecznie.
Miała
rację. Czy rzadkie i krótkie zauroczenia można nazwać życiem miłosnym?
________________________________________________________
Cześć!
Wreszcie wrzuciłam ten rozdział. Był gotowy jakoś od jesieni i sama nie wiem, dlaczego wrzucam go dopiero teraz. :) Mam nadzieję, że się podoba.
Bardzo proszę, żebyście napisali w komentarzach jak Wam się podoba. :D